NISZCZARKA MARZEŃ
Autor: Agnieszka Szydło rozmawia z Marzeną Żylińską,
artykuł ukazał się na łamach Wyborcza.pl / Duży Format / 23 października 2014 /
30 października 2014
Marzena Żylińska, doradczyni
minister edukacji, i Agnieszka Szydło oglądają film o prof. Hütherze i
rozmawiają o szkole.
POSŁUSZEŃSTWO JUŻ
MIELIŚMY. JAK W KOMORACH GAZOWYCH KOŃCZYŁ SIĘ GAZ, TO POSŁUSZNI JE
NAPEŁNIALI" - MÓWI PROF. GERALD HÜTHER, NEUROBIOLOG, JEDEN Z BOHATERÓW
FILMU DOKUMENTALNEGO "ALFABET" ERWINA WAGENHOFERA. TWIERDZI, ŻE
EGZEKWOWANIE OD UCZNIÓW W SZKOŁACH POSŁUSZEŃSTWA I WYKONYWANIA POLECEŃ JEST
SZKODLIWE.
- W ciągu ostatnich lat
neurobiolodzy zrobili ogromny postęp w badaniu mózgu. Po raz pierwszy w
historii wiemy, co wspiera, a co hamuje procesy uczenia się. Wcześniej dorośli
- nauczyciele, dyrektorzy szkół i rodzice - po prostu zakładali, że wiedzą, jak
nauczać. Jedni intuicję mieli lepszą, inni gorszą. Maria Montessori sto lat
temu tworzyła we Włoszech szkoły, tak jak gdyby w jednym palcu miała wyniki dzisiejszych
badań. Była genialną obserwatorką dzieci. Ale większość szkół wciąż działa
jakby na przekór tego, co wiemy o mózgu.
A CO WIEMY?
- Dzieci uczą się tylko
wtedy, kiedy coś je zainteresuje. Nie da się żadnej wiedzy wlać do ich głów pod
przymusem. Najlepiej przyswajają wiedzę, gdy są nieznośne: wstają, ruszają się,
pytają, komentują, głośno wyrażają emocje.
LEPIEJ, ŻEBY DZIECKO BYŁO W SZKOLE NIEZNOŚNE?!
- Każde dziecko ma w
sobie wielką naturalną ciekawość otaczającego je świata. Chyba że jest chore,
głodne lub ma mocno zaburzone poczucie bezpieczeństwa, brak bliskiej więzi z
matką, ojcem i innymi otaczającymi je dorosłymi.
Wystarczy poobserwować,
jak niemowlę uczy się siadać, stawać, chodzić. Tyle razy próbuje, aż dopnie
swego. Mimo upadków i wysiłku, jaki musi w to włożyć. A jak już nauczy się
trochę mówić, potrafi niezmordowanie zadawać kilkaset pytań dziennie: "Co
to?", "A po co to?", "A dlaczego?". Dziecko jest
zafascynowane światem i robi wszystko, by go odkryć, spróbować, zrozumieć. A
teraz zestawmy z tym wyniki badań: 31 proc. uczniów podstawówek i aż 60 proc.
uczniów szkół ponadgimnazjalnych nudzi się na lekcjach. (Roczny raport
społecznego programu "Szkoła bez przemocy"). 48 proc. uczniów w wieku
7-19 lat boi się niektórych lekcji. Co piąty uczeń czuje się w szkole niepewnie
i nie na swoim miejscu. Według badaczek pracujących pod kierunkiem prof.
Gizy-Poleszczuk najczęściej doznawane w szkole uczucia to "nudzę się"
i "boję się niektórych lekcji".
Dziecko w szkole
dostaje komunikat: nikogo tu nie interesuje, co ciebie interesuje. Bądź cicho i
słuchaj, musimy gonić z programem. Dziecko się buntuje, chce jeszcze czegoś się
dowiedzieć, zrozumieć - dostaje uwagi do dzienniczka i etykietkę
"niegrzecznego". Większość dzieci daje się w końcu sformatować, bo ma
ogromną potrzebę więzi z opiekunem. I jeśli wciąż dostaje sygnały, że opiekun
jego chęć poznawania świata odbiera jako złe zachowanie, to zaczyna obierać
inną strategię.
CZYLI?
- Prof. Hüther opisuje
ten proces w książce "Wszystkie dzieci są zdolne". Dziecko gotowe
jest postępować wbrew swojej naturze i potrzebom, byle tylko zadowolić
opiekunów. Gotowe jest godzinami wypełniać nudne ćwiczenia, przestać pytać,
wstrzymuje siku całą lekcję, by znowu zobaczyć uśmiech na twarzy mamy, dostać
piątkę od nauczycielki albo stempelek z uśmiechniętą buźką, a w końcu
świadectwo z czerwonym paskiem. Tylko że za tę przemianę - z odkrywcy w
wykonawcę poleceń - dziecko słono płaci. Traci wewnętrzną motywację, która
kazała mu niestrudzenie poznawać świat, próbować, tworzyć. Działa już tylko
napędzane motywacją zewnętrzną: kijem i marchewką. Z roku na rok w szkole coraz
więcej jest żmudnej, przymusowej roboty, coraz więcej więc potrzeba kijów i
marchewek. Potem nauczyciele zastanawiają się na konferencjach, jak zmotywować
uczniów do nauki. Czyli jak przywrócić im to, co szkoła zniszczyła! Malutkie
dzieci nie mają problemu z sensem i celem. Po co maluch robi pierwsze
"eksperymenty" w wannie czy piaskownicy? Bo chce się dowiedzieć! Po
co ogląda pierwszą książeczkę? Żeby poznać! A człowiek motywowany zewnętrznie,
czyli tresowany, jeśli mu zabrać kije i marchewki, to nie wie już, czego
chcieć. Nie wie, po co żyje.
Argumenty takich
reformatorów jak prof. Hüther to twarda nauka. Z badań wynika, że wśród dzieci
poniżej piątego roku życia 98 proc. jest kreatywnych na poziomie geniuszu.
Znajduje wiele niestandardowych rozwiązań dla jednego problemu. Wśród dzieci w
wieku 8-10 lat już tylko 32 proc. Wśród 15-latków - 10 proc. W grupie powyżej
25. roku życia - 2 proc.
W FILMIE
"ALFABET" YAKAMOZ KARAKURT, 15-LETNIA PRYMUSKA Z HAMBURGA, ODCZYTUJE
SWÓJ LIST OTWARTY, KTÓRY W 2011 ROKU OPUBLIKOWAŁ MAGAZYN "DIE ZEIT".
„Mam problem. Chcę złożyć skargę, tylko nie wiem, do kogo. Moje życie to
stres i presja. Nie ma czasu i sił na hobby. Nie ma wypoczynku ani zabawy.
Budzę się i pędzę do szkoły, zadania szkolne kończę o godz. 23. Każdy wie, że
szkoła to nie życie, ale moje życie jest w szkole. Oczekuje się od nas, żebyśmy
byli maszynami, które pracują co najmniej 10 godzin dziennie. Czy dorośli,
którzy podejmują za nas decyzje, próbowali kiedykolwiek wczuć się w nasze
położenie?". To typowa sytuacja świetnego ucznia. Zapytajmy siebie,
czy nie przeraża nas to, że rosną ludzie, którzy nawet nie mają siły i czasu
pomarzyć.
Jednym z najbardziej
przejmujących obrazów z "Alfabetu" jest twarz innego prymusa,
chińskiego chłopca, wielokrotnego zwycięzcy olimpiad matematycznych. Stoi przy
matce, która z dumą pokazuje do kamery jego medale i dyplomy. Spojrzenie
chłopca jest nieobecne. To spojrzenie więźnia. Razem z filmowcami zwiedzamy
chińską szkołę, która jest tak ambitna, że dzieci uczą się po nocach, by
przerobić program w rok zamiast w ciągu dwóch lat. Andreas Schleicher, szef
programu testowego PISA, mówi: "Może
nie chcielibyśmy tego dla naszych dzieci, ale musimy wziąć pod uwagę, że takie
kraje jak Chiny rozwijają się z zawrotną prędkością, muszą gonić". Ten
komentarz Schleichera jest niewiarygodny? Swoim dzieciom nie chcielibyśmy robić
czegoś takiego, ale "tamtym" możemy. Chińskie "najlepsze"
szkoły to przykład skrajny. Ale na naszym podwórku też konsekwentnie ignorujemy
fakt, że dzieci w szkole się nudzą i są nieszczęśliwe. To barbarzyństwo!
SĄ JEDNAK OSOBOWOŚCI, KTÓRE SIĘ SZKOLE NIE DAJĄ SFORMATOWAĆ.
- Ludzie wybitni bardzo
często w szkole byli źle oceniani. Hüther sypie przykładami: Thomas Edison,
wielki wynalazca, członek Narodowej Akademii Nauk - był najgorszym uczniem w
klasie. Nauczyciele Marcela Prousta uważali jego wypracowania za beznadziejne.
Pablo Picasso nigdy nie zapamiętał kolejności liter w alfabecie. Giacomo
Puccini bez przerwy oblewał egzaminy. Paula Cézanne'a nie przyjęto do Akademii
Sztuk Pięknych. Albert Einstein rozmyślał bez końca nad jednym zadaniem,
podczas gdy jego rówieśnicy przerobili już dziesięć zagadnień i szli do domu.
Poza tym mały Albercik niczego nigdy nie potrafił nauczyć się na pamięć.
Popatrzmy, jak dorosły już Einstein skomentował własne sukcesy: "To nie jest jakiś wyjątkowy talent, to po
prostu moja namiętna ciekawość świata". Lista upartych, których system
edukacyjny nie zdołał złamać, mogłaby zająć całą "Gazetę". Pytanie,
czy mamy zamiar się cieszyć, że komuś udało się osiągnąć coś pomimo szkoły.
Upór i silny charakter nie są cechami premiowanymi przez szkołę. Przeciwnie.
Proszę też zauważyć, że szczęście i teraźniejszość też nie są wartościami w
systemie szkolnym. Od małego uczymy się, że musimy zmuszać się do udręki w imię
jakiejś "przyszłości". Ale czy człowiek, który przez lata
programowany jest do wykonywania cudzych poleceń - powtarzalnych nudnych
czynności - nagle po przekroczeniu jakiejś magicznej granicy będzie umiał
cieszyć się teraźniejszością? Być szczęśliwy? A gdzie miałaby przebiegać owa
magiczna granica, po przekroczeniu której człowiek ma wreszcie prawo robić to,
co go pasjonuje? Hüther cytuje Johna Lennona: "Kiedy miałem pięć lat, mama mówiła mi, że szczęście jest kluczem do
prawdziwego życia. Gdy poszedłem do szkoły, zapytali mnie, kim chcę być, gdy
dorosnę. Odpowiedziałem: chcę być szczęśliwy. Powiedzieli mi, że nie
zrozumiałem pytania".
PANI CÓRKI, DZIĘKI PANI WIEDZY O SZKOLE, MIAŁY
ŁATWIEJ?
- Mam duże wyrzuty
sumienia, że nie uchroniłam ich przed naszym opresyjnym systemem. Zwłaszcza
Oli, starszej. Bo Ada, młodsza, jakoś umiała prześlizgnąć się przez szkołę,
taki sprytniejszy charakter. A starsza bardzo walczyła. Dyskutowała z
nauczycielami nad sensem tej czy innej pracy, płakała wieczorami, nie umiała
się przystosować. Wciąż dostawała po głowie. Odżyła dopiero na studiach w
Londynie. Teraz poważnie rozważa, czy nie pozwać polskiego państwa za 12
straconych lat. Mówi mi: "Przecież z
twoich prac naukowych wiem, że kortyzol, hormon stresu, który zalewał mnie w
dzieciństwie, w długiej perspektywie wywołuje lawinę chorób. Mogą ujawnić się
dopiero po czterdziestce. Należy mi się odszkodowanie".
Czy to nie paradoks, że
przez kilkanaście lat w szkole szczególnie dużo czasu musimy poświęcać
przedmiotom, do których nie mamy zdolności, tylko po to, żeby zdać? A na to, do
czego mamy talent, co świadczy o naszej wyjątkowości, zazwyczaj nie pozostaje
już wiele czasu. Z punktu widzenia neurobiologii nie ma sensu uczyć się
czegokolwiek raz na tydzień.
JAKIE NAUCZANIE JEST PRZYJAZNE MÓZGOWI?
- Opowiem pani na
przykładzie pokemonów. Przebadano kilkulatki, wśród których panowała moda na te
bajkowe postaci. Okazało się, że znają więcej pokemonów niż zwierząt. A to
nauka o zwierzętach jest przecież w programie przedszkolnym. Dzieci nie tylko
potrafiły bezbłędnie nazwać te stwory, ale też podać charakterystyczne cechy
każdego z nich, wskazać, który jest najcenniejszy, bo karta z nim jest rzadka.
Oczywiście każdy rodzic intuicyjnie wie, dlaczego dzieci znają więcej pokemonów
niż zwierząt gospodarskich. Bo one tym żyją, emocjonują się. Żadne dziecko nie
wkuwa przecież w męczarniach ich nazw. Kilkulatki zafascynowane dziś "Star
Wars" znają kilkuczłonowe nazwy postaci w obcym języku, ich atrybuty.
Znają skomplikowane nazwy ich pojazdów, typy broni, często potrafią poprawnie
zapisać je po angielsku. Przecież to są te same dzieci, które w pierwszych
klasach podstawówki mają ponoć problemy z koncentracją i nie mogą przez pół
roku wykuć po angielsku dni tygodnia. To czy pacjent jest zły, czy może terapia
nietrafiona? Zawsze mnie zastanawia, że gdy człowiek jest chory, a leczenie nie
daje rezultatu, lekarze próbują innej terapii. A gdy dziecko się nie może
nauczyć, to szkoła nie zmienia metody nauczania, tylko wpisuje uczniowi złą
ocenę.
Podczas nauki, która
angażuje nasze emocje, w mózgu uwalniają się neuroprzekaźniki, które można
porównać do nawozu, dzięki któremu powstają nowe połączenia neuronalne. Jeśli
te informacje są powtarzane z zaangażowaniem, te połączenia stają się trwałe.
Polecenie typu: proszę
przepisać do zeszytu definicję fenoli i nauczyć się jej na pamięć, to całkowita
strata czasu. W trakcie odrabiania takiej pracy mózg jest uśpiony jak komputer
na stand by. Dziecko, które nie chce wypełniać w domu takich ćwiczeń, a chce
zamiast tego wisieć głową w dół na trzepaku, wie, co robi.
JAK TO? TO NIE JEST MARNOWANIE CZASU?
- Gdy dziecko wisi na
trzepaku, jego mózg rozwija dwa ważne układy: przedsionkowy i proprioceptywny,
określany również jako zmysł czucia głębokiego. Bez informacji o tym, jak
zachowuje się nasze ciało, koordynacja wzrokowo-motoryczna nie byłaby możliwa.
Dzięki propriocepcji mamy poczucie własnego ciała, możemy iść po ciemnym
pokoju, chodzić po schodach, a także trafiać filiżanką do ust.
Poza tym uważajmy z tym
upominaniem dzieci, że "marnują czas". Mózgi dziecięce potwornie tego
"trwonienia czasu" potrzebują. Pomarzyć, posnuć się po ogrodzie,
pobujać na huśtawce. Byle to "nicnierobienie" nie oznaczało
niewolniczego konsumpcjonizmu: telewizor, konsola, zakupy.
Co sprawia, że z genialnych dzieci nie zawsze
wyrastają genialni dorośli?
NEUROBIOLOGIA MÓWI, ŻE
DZIECKO UCZY SIĘ TYLKO WTEDY, KIEDY CHCE SIĘ NAUCZYĆ. A PRZECIEŻ ŻEBY COKOLWIEK
OSIĄGNĄĆ W JAKIEJKOLWIEK DZIEDZINIE, POTRZEBA SYSTEMATYCZNEJ PRACY. NIEKIEDY
ŻMUDNEJ.
- Zgadzam się, cała
zabawa polega na tym, jak do tej systematycznej pracy dojdziemy. Antoine de
Saint-Exupéry mawiał: ”Jeśli chcesz, by
twoje dziecko zbudowało statek, rozbudź w nim tęsknotę za morzem”.
Budowanie statku to trudna i żmudna praca, dlatego tak ważna jest pasja,
tęsknota. Szkoła nie ma w programie rozbudzania tęsknoty. To ty jesteś ten
zdolny Jasio pianista? To proszę: odtąd dotąd z nut na za tydzień. I tak przez
12 lat.
Prof. Hüther włączył
się do oddolnej berlińskiej inicjatywy "Budząca się szkoła", której
celem jest tworzenie nowej kultury edukacyjnej, opartej nie na przymusie, ale
na pasjach i zainteresowaniach uczniów. Jeden z najważniejszych przedmiotów
nazywa się odpowiedzialność. W tej szkole realizowane są różne projekty. Jeden
z nich polega na tym, że uczniowie muszą zaplanować wyjazd na cały miesiąc, nie
mogą wydać więcej niż 150 euro na osobę. Sami googlują noclegi, sprawdzają
bilety. Jedna grupa poleciała do Grecji chodzić śladami pierwszych matematyków.
Ale oczywiście uczyli się tam nie tylko matematyki. To są projekty
interdyscyplinarne. Dzielenie wiedzy na przedmioty bardzo utrudnia mózgowi
naukę.
CZYLI TO NAUCZYCIELE SĄ ŹLI?
- Nie, znam zbyt wielu
fantastycznych, zaangażowanych. Nieszczęście panującego systemu polega na tym,
że on frustruje wszystkich: i uczniów, i nauczycieli, i rodziców. Nauczyciele
rozliczani są z tego, ile wiedzy wtłoczyli do dziecięcych głów (co ma wyjść w
testach). Są zmuszani do bycia biurokratami. Muszą pisać rozkłady materiału i
szczegółowe scenariusze lekcji, w których rozpisują co do minuty, co ich
uczniowie mają w czasie lekcji robić, mówić, myśleć. Przecież to czysty teatr
absurdu! I najważniejsze: muszą stale robić "coś" z uczniami, by ci
nie przeszkadzali im w pracy. Tylko co? Nakrzyczeć? Wpisać uwagę? Te środki
szybko się wyczerpują i pozostaje już tylko narastająca frustracja i coraz
bardziej zszarpany głos. Ponieważ czasu jest mało, a materiału dużo,
45-minutowa lekcja często zamienia się w wykład. A aby nauka miała sens,
podanie wiedzy powinno zająć maksymalnie jedną czwartą lekcji. Reszta powinna
być przeznaczona na przetwarzanie nowych informacji - w grze, dyskusji.
ZDZIWIŁO MNIE, ŻE
NEURODYDAKTYKA JEST NIE TYLKO PRZECIW KAROM, ALE TEŻ PRZECIW NAGRODOM.
- Opiszę pani
eksperyment: dwóm grupom przedszkolaków rozdano kredki i poproszono, by dzieci
rysowały. W jednej grupie na tym komunikat się kończył. W drugiej za ładne
rysunki obiecano nagrody. Dzieci, którym obiecano nagrody, raz dwa coś tam
wykonały i zaczęły rozglądać się za tym, co dostaną. Dzieci, którym nic nie
obiecano, rysowały długo i z dużo większym zaangażowaniem. Obiecana nagroda
powoduje, że do mózgu idzie komunikat: widać ta czynność sama w sobie nie jest
atrakcyjna. Dziecko zaczyna kombinować: zrobię to, jeśli mi się opłaca. Z
czasem musi opłacać się coraz bardziej, bo z roku na rok nauki coraz więcej. A
nam przecież chodzi o to, by samo odkrywanie świata, zdobywanie nowych
umiejętności było odbierane jako atrakcyjne zajęcie.
NEUROBIOLODZY MÓWIĄ O
UKRYTYCH CELACH SZKOŁY. BRZMI TROCHĘ JAK TEORIA SPISKOWA.
- Pierwszym jest
bezmyślne posłuszeństwo. Model powszechnej szkoły, który działa u nas do dziś,
powstał dwieście lat temu w Prusach. Wilhelm Humboldt, jeden z ojców tamtej
reformy, ubolewał, że w istocie była ona daleko idącym kompromisem.
Opublikowane są listy, w których wyraża rozczarowanie, iż z powodu mocnych
wpływów Kościoła i armii nie udało mu się wprowadzić w życie ideałów wychowania
w duchu humanizmu. Model naszej szkoły niewiele różni się od pruskiego
pierwowzoru. A już wtedy dla światłych reformatorów był on zgniłym kompromisem.
Owszem, wprowadzony wówczas obowiązek szkolny otworzył nowe możliwości przed
grupami społecznymi, które wcześniej w ogóle nie miały dostępu do edukacji. Ale
odziedziczyliśmy model z feudalną strukturą, na wzór silnie zhierarchizowanych
instytucji jak wojsko i Kościół.
Problem polega na tym,
że jeżeli nasze dziecko wyuczy się w szkole bezmyślnego posłuszeństwa, oznacza
to dla niego katastrofę. Świat się zmienił i dziś nie potrzebujemy już ludzi
posłusznie wykonujących polecenia przełożonych. Współczesny świat premiuje
tych, którzy potrafią być sobą, umieją myśleć i podejmować własne, nawet
niepopularne decyzje. Prof. Hüther wskazuje też, że szkoła ma nie tylko wiele
wspólnego z Kościołem i wojskiem, ale też z więzieniem. Dzwonek, siad, cisza.
Nie wychodź do toalety, nie komunikuj się z nikim, czyli nie gadaj. O naszym
modelu edukacyjnym najlepiej świadczą uwagi wpisywane uczniom do dzienniczków.
"Rozmawia na lekcji", "chodzi po klasie". Chcemy wprowadzać
metody aktywizujące, ale uczniom nie wolno ze sobą rozmawiać.
Kolejnym ukrytym celem
edukacyjnym szkoły jest praca na czas. Nasz system premiuje tych, którzy szybko
rozwiązują zadania. A przecież wiele zawodów nie wymaga pracy na czas. Wręcz
odwrotnie, ważna jest w nich np. skrupulatność, dokładność, namysł. Proszę pani,
ja nie napisałabym w życiu żadnej książki, gdybym zmuszona była robić to na
czas. Co strasznego by się stało, gdyby dano uczniom na rozwiązanie testu tyle
czasu, ile potrzebują. Pilnujący nauczyciele musieliby zostać trochę dłużej w
pracy.
PANI JEST PRZECIW TESTOM?
- Nie. Testy mogą być
przydatne, ale jako narzędzie diagnostyczne, pozwalające na zweryfikowanie
stosowanych metod nauczania, a nie jako narzędzie selekcji uczniów, szczególnie
tych młodszych. Trzeba pamiętać, że od samego mierzenia jeszcze nikt nie urósł.
Test to z punktu widzenia procesu uczenia się, poznawania świata, strata czasu,
przerwa w procesie dydaktycznym. Więc testujmy tylko wtedy, gdy realnie jest
coś ważnego do sprawdzenia. Nie róbmy testów po to, by ćwiczyć uczniów w rozwiązywaniu
testów. Spotkałam polonistę, który powiedział swoim uczniom: "Przez dwa lata uczyłem was pisać. A teraz
zapomnijcie o tym, czego was uczyłem. Teraz musimy pouczyć się pisać pod testy".
Testy uczą, że na każde pytanie jest jedna dobra odpowiedź, ale poza szkołą
premiowani są ci, którzy zauważają wiele odpowiedzi, mają wątpliwości, potrafią
wyjść poza proste czarno-białe dychotomie.
W "ALFABECIE"
SPOTYKAMY TEŻ THOMASA SATTELBERGERA, CZŁOWIEKA, KTÓRY PRACOWAŁ DLA WIELKICH
KONCERNÓW, A PO 40 LATACH ZREZYGNOWAŁ Z KORPORACJI, BY PROWADZIĆ PROJEKTY
EDUKACYJNE.
- Sattelberger uczy
teraz młodych, że nie wystarczy biec po wynik. Warto zastanowić się, po co się
biegnie, jakim kosztem, jaki ma to wpływ na innych ludzi. Kojarzy mi się to ze
słowami Aarona Ciechanovera, noblisty, twórcy nowoczesnej terapii
antynowotworowej - w wywiadzie udzielonym dwa lata temu "Wyborczej"
powiedział: "Całe życie poświęciłem
nauce, ale uważam, że nauka sama w sobie nie ma wartości. Wartość ma nauka,
która opiera się na podstawach moralnych i etycznych".
W POLSKIEJ SZKOLE
WIĘKSZOŚĆ UCZNIÓW NIE CHODZI NA ETYKĘ.
- Nie ma etyki i nie
rozmawia się o tym, po co ostatecznie zdobywamy całą tę wiedzę. Chcemy, żeby
nasi uczniowie byli mądrzy, a ja uważam, że najpierw powinno nam zależeć na tym,
by byli dobrymi i porządnymi ludźmi. Dlatego tak ważne jest, jaki użytek
zamierzamy zrobić z naszej wiedzy. W "Alfabecie" reżyser pokazał
szkolenie korporacyjne. Prowadzący je człowiek, gdy zobaczył samego siebie na
ekranie, kazał zamazać swoją twarz. Mówi w filmie: "Macie osiągnąć cel sprzedażowy, nieważne, jakimi środkami".
TO SZKOLENIE
NAJLEPSZYCH Z NAJLEPSZYCH.
- Ale podobnie jest w
szkole. Tu również liczy się tylko wynik. Celem jest bycie lepszym od innych.
RYWALIZACJA JEST W
NATURZE CZŁOWIEKA.
- W naturze człowieka
jest współpraca, co zostało udowodnione naukowo. Rywalizowania uczymy się,
owszem, od wczesnego dzieciństwa. Ale nie przychodzimy na świat z myśleniem
"jemu gorzej, to mnie lepiej". W "Alfabecie" obserwujemy
ciekawy eksperyment z udziałem niemowlaków. Sześciomiesięczne niemowlaki
oglądają teatrzyk. Okrągła figurka stara się wspiąć na górę. Trójkąt jej
pomaga. Kwadrat - spycha w dół. Potem dzieci mogą sobie wybrać, którą figurką
chcą się bawić. Sto procent półrocznych maluchów wybiera trójkąt -
"pomocnika". Każdy chce się zaprzyjaźnić, czy utożsamić, z dobrą
postacią. Po pół roku co piąte dziecko wybiera już złośliwy kwadrat. Pytanie:
czego doświadczyło przez te pół roku, że ma takie obserwacje? Że czasem fajnie
kogoś zepchnąć.
''Alfabet'' w reżyserii
Austriaka Erwina Wagenhofera powinien obejrzeć każdy dorosły, który ma
cokolwiek wspólnego z kształtowaniem dziecięcych umiejętności.
W "ALFABECIE"
SPOTYKAMY TEŻ ARNO STERNA, BADACZA, EDUKATORA DOCENIONEGO PRZEZ UNESCO, OD 60
LAT PROWADZI W PARYŻU COSLIEU - PRACOWNIĘ PLASTYCZNĄ DLA DZIECI. W OGÓLE NIE
POSŁAŁ SYNA DO SZKOŁY.
- Syn André Stern
wyrósł na muzyka - gitarzystę i lutnika. Ma już żonę i córeczkę. Widać, że to
ciepła rodzina. Arno Stern uciekł do Paryża w latach 30. przed Hitlerem. Można
sobie łatwo wyobrazić, dlaczego miał dosyć systemu przycinającego dzieci do
gotowego szablonu. Jednak pierwsza rzecz, o jakiej myślę, gdy patrzę na Arno
Sterna, to że jego wybór nie jest wyborem dla mas. On jest wybitną osobowością.
Widzimy, że zarówno on, jak i jego żona poświęcili synowi ogrom swojego czasu,
energii, wiedzy. Ale większość dzieci nie ma tak twórczych i inspirujących
rodziców.
Szkoły nie powinny być
przechowalniami dla dzieci, ale miejscem, gdzie będą rozwijać swój potencjał i odkrywać
własne uzdolnienia.
TWIERDZI PANI, ŻE WŚRÓD
DOROSŁYCH, ZARÓWNO RODZICÓW, JAK I NAUCZYCIELI, JEST ZAPOTRZEBOWANIE NA ZŁĄ
SZKOŁĘ.
- Niestety tak jest.
Rodzice mówią: ja przez to przeszedłem, jakoś sobie poradziłem i proszę,
wyrosłem na ludzi. To i mojemu dzieciakowi dobrze zrobi. Trzeba się umęczyć, to
hartuje, albo - takie jest życie. Później w życiu nie robi się tego, co się
chce, tylko to, co się musi - doda wielu. Tak wychowujemy dzieci, takich potem
mamy dorosłych.
Na jednej z konferencji
podszedł do mikrofonu utytułowany profesor. - Panie profesorze Hüther - zwrócił
się do kolegi - tak pan narzeka na szkołę. A przecież pan ją skończył, ja
skończyłem i teraz jesteśmy profesorami. Na co Hüther odpowiedział: - Ale kto
wie, kim moglibyśmy zostać, gdybyśmy naprawdę mogli w szkole rozwijać nasze
uzdolnienia.
TO CO MY, RODZICE,
MOŻEMY ZROBIĆ?
- Nie istnieje żaden
idealny model czy system, który mógłby zastąpić ten dzisiejszy. Najważniejsze
jest zadawanie pytań: czy ma sens, żeby moje dziecko robiło to czy tamto.
Musimy wiedzieć, po co wysyłamy dzieci do szkoły. Czy celem jest przygotowanie
do zdawania testów, czy może zależy nam na tym, by w szkole nie straciły chęci
do uczenia się i by mogły rozwijać swoje talenty. Czy uważamy, że szkoła
powinna uczyć rywalizacji, czy raczej współpracy. Jeśli chcemy z całą rodziną
wybrać się któregoś popołudnia do parku lub na urodzinowe przyjęcie babci, to
napiszmy nauczycielowi, dlaczego nasze dziecko nie odrobiło zadania domowego.
Podobne usprawiedliwienie możemy napisać, gdy uważamy, że zadanie, które nasze
dziecko powinno zrobić, raczej nie jest rozwijające.
TO DOSTANIE JEDYNKĘ.
- A jeżeli połowa
rodziców z klasy napisze taki list? Jak mieliśmy komunę, to też wielu, nawet
wybitnych opozycjonistów nie wierzyło, że za ich życia system padnie. Zmiana
jest tuż-tuż, trzeba ją zaprosić. Ja prowadzę blog, kontaktuje się tam ze mną
sporo nauczycieli. Jedna nauczycielka opisała taką historię: pracuje w szkole z
klasami integracyjnymi. Jej koleżanka wpisała uczniowi uwagę: przeszkadzał w
lekcji. Dlaczego przeszkadzał? Bo koledze, który jeździ na wózku, coś spadło i
on pomógł mu zbierać. Narobił zamieszania, zamiast w ciszy słuchać wykładu. Ta
nauczycielka napisała do mnie, że gdy uwaga była wpisywana, ona nie odezwała się.
Ale teraz nie może sobie darować. I zamierza poruszyć tę sprawę w pokoju
nauczycielskim. To od nas zależy, jakie wartości przekażemy dzieciom.
Neurobiologia pokazuje, że nie musimy się za bardzo głowić nad tym, jak chcemy
wychować nasze dzieci. One przecież we wszystkim nas naśladują. Przejmują od
nas również system wartości.
Dr Marzena Żylińska zajmuje
się metodyką i neurodydaktyką oraz twórczym wykorzystaniem nowych technologii w
edukacji. Doradca minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Autorka książek
"Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi"
(Wydawnictwo Naukowe UMK), a także "Między podręcznikiem a
internetem". Rozpoczyna pracę w firmie Young Digital Planet, gdzie zajmie
się tworzeniem cyfrowych materiałów edukacyjnych.