TORTURY DLA DZIECI
Córki i synowie z dobrych domów wkuwają słówka i
wzory, chodzą na lekcje pianina i squasha. Nie protestują, nie skarżą się. O
niczym nie marzą. Może czasem o śmierci.
Sobotnie
popołudnie, willa w eleganckiej dzielnicy Poznania. Do 11-letniego Leona
przychodzi Filip, kolega z sąsiedniej willi, syn matematyków. Przez pół godziny
chłopcy opowiadają sobie dowcipy o Chucku Norrisie, potem grają w karty,
rzucają kulkami z papieru. Nagle Filip przerywa zabawę i siada do pianina.
– Gra jak
nakręcony – mówi Beata, matka Leona, szefowa małego wydawnictwa. – Jakby ktoś
go zaprogramował. Gra i krzywi się, bo wcale nie ukrywa, że szczerze tego
nienawidzi.
Kiedyś nie
wytrzymała i zapytała Filipa, dlaczego to robi. – Muszę – odpowiedział. Po
chwili poprawił się: – Chcę.
A potem
opowiedział, jak w zeszłe wakacje po trzech tygodniach spędzonych z rodziną w
parkach narodowych USA wylądował z rodzicami w Darłówku. Byli w kawiarni na
lodach, usiadła obok nich grupa dzieci z obozu dla trudnej młodzieży. Wszyscy
mieli brzydkie sandały i brudne, ogryzione paznokcie.
– Dlaczego
oni tak dziwnie wyglądają? – spytał Filip rodziców.
– Bo to
lenie – usłyszał.
– Kłopot w
tym – zauważa Beata – że pracowity Filip też ma paznokcie zdarte do krwi.
Ogryza je ze stresu, nieustannie.
Zapytała
kiedyś ojca Filipa, czy zauważył, że syn jest nerwowy, zjada paznokcie do krwi?
– A kto dziś nie jest nerwowy? – odpowiedział. – Życie bez napięcia to mrzonki.
A prawdziwy stres jest wtedy, gdy się nie ma dobrego wykształcenia i żyje na
śmieciówce.
Matematyk z
Poznania właśnie zatrudnił dla Filipa trenera szybkiego uczenia się. Dzięki
temu mały szybciej opanuje algebrę, przyswoi sobie angielskie słówka i daty, a
może nawet poprawi balans ciała w squashu. I kiedyś dostanie się na Harvard.
Jeden błędny ruch
O tym, że
dzieci ludzi zamożnych I wykształconych żyją pod ogromną presją, napisała
ostatnio na łamach „Washington Post” dziennikarka Valerie Strauss. Zapadają na
tzw. syndrom One Wrong Move (ang. jeden błędny ruch) – muszą wykonywać kolejne
wyśrubowane zadania edukacyjne i nie mają prawa do błędu. Już na starcie
dostają przekaz: jeden błąd, jedna porażka i wypadasz ze świata, w którym
dostępne jest luksusowe życie.
Strauss
pisze, że dzieci boją się przegranej tak bardzo, iż biorą na swoje barki coraz
więcej, a potem... nie dają rady. Przemęczone, bezradne, wpadają w depresję, w
narkotyki. Zaczynają mieć problemy z prawem – co kiedyś było problemem jedynie
dzieci z biedniejszych rodzin – i coraz częściej odbierają sobie życie; w
niektórych elitarnych szkołach w USA zdarza się to nawet kilka razy częściej,
niż wynosi średnia.
W Polsce
podobnych badań na razie nie robiono, ale to nie znaczy, że dzieci z zamożnych
rodzin nie mają kłopotów.
– Mniej
więcej od czasu, gdy modne stały się przedszkola z chińskim, dla części
rodziców dzieci stały się elementem szerszego planu na życie. Taki projekt
Dziecko. I częścią wizerunku, jak dobra praca i płaca, partyjka tenisa w
weekend i pies, koniecznie labrador, bo modny, bezproblemowy – zauważa Michał
Pozdał, terapeuta rodzinny z Uniwersytetu SWPS. – Z takiej perspektywy dziecko
powinno być też bezproblemowe, choć jednocześnie wyjątkowe. Coś jak drogocenna
figurka, którą należy polerować, by błyszczała.
– W
projekcie Dziecko – zauważa Pozdał – często chodzi o to, by młodego człowieka
wyszlifowali różni fachowcy. Siada przede mną małżeństwo wysokiej klasy
profesjonalistów z 11-letnim synem. Mówią, że dziecko ma stwierdzoną
dysmorfobię, kompleks dużego nosa. Patrzę: nos jak nos, nic szczególnego. Ale
chłopak jest przekonany, że jest straszydłem. W końcu pytam go, ile czasu
spędza z mamą i tatą w ciągu tygodnia. Dla ułatwienia niech poda w procentach.
Chłopiec odpowiada: 60 proc. z nianią i różnymi specjalistami od zajęć
dodatkowych, 30 proc. z psem i po 5 proc. z każdym z rodziców. Ale to nie jest
zwykłe spędzanie czasu – zawsze są jakieś zadania.
Do dr
Aleksandry Piotrowskiej, psycholog rozwojowej z Uniwersytetu Warszawskiego,
przyszedł kiedyś wykładowca renomowanej uczelni z synem. – Już w drzwiach
oświadczył, że syn to prymus, świat kiedyś będzie należał do niego. Po co więc
do mnie zapukał? Ponieważ chciałby, by potomek miał oryginalne pasje. Może
sztuka japońska? Chce mieć dziecko perfekcyjne, zaledwie poprawne mogłoby go
skompromitować.
– Nigdy
wcześniej nie miałam do czynienia z tak wieloma pacjentami z tak zwanych
dobrych domów. To dzieci coraz młodsze, z coraz większym poczuciem pustki –
przyznaje dr Jolanta Paruszkiewicz, wieloletnia ordynator oddziału psychiatrii
dziecięcej w szpitalu w podwarszawskim Józefowie. – Rodzice pozornie zapewniają
im wszystko. Dobre nianie, dobre przedszkola i szkoły, zajęcia pozalekcyjne,
rozwój sportowy, nawet odpowiednie grono przyjaciół. Ale kiedy pytam taką
rodzinę: „A co robicie razem?”, słyszę, że robienie czegoś razem to wyjazd na
narty, na którym dziecko idzie do szkółki, albo wypad na łódkę, żeby nauczyło
się żeglować.
Nie ma już
wspólnego gotowania, siedzenia przy stole, pogaduszek, nudzenia się – twierdzi
lekarka. Ostatnio trafił do niej 10-latek z depresją: „Mam wszystko, nic mnie
nie czeka, nie mam po co żyć”.
– Stało się
coś strasznego, w Polsce nie chce się już żyć nawet kilkuletnim dzieciom –
potwierdza Lucyna Kicińska, koordynatorka telefonu zaufania 116 111 Fundacji
Dzieci Niczyje. Mówi, że dzieci z zamożnych domów same nakładają na siebie zbyt
dużo obowiązków. – Pisze do nas dziewczynka, że zgodnie z życzeniem rodziców
chodzi na kółko angielskie i francuskie, na balet, fortepian i jeszcze na
zbiórki harcerskie. Nie potrafi rodzicom odmówić, wstydzi się powiedzieć, że to
wszystko ją po prostu przygniata. Ale musi spełniać wymagania, bo jeśli nie,
może dostać komunikat: takiej ciebie, gorszej, nie kochamy - wyjaśnia Kicińska.
–
Rodzicom udało się rozbudzić w tych dzieciach przekonanie, że zadania, które
wzięły na siebie, nadają ich życiu wartość i sens – mówi prof. Krystyna
Szafraniec, socjolożka z UMK w Toruniu. – Do tego dochodzi poczucie
odpowiedzialności za zgromadzone kapitały. Innymi słowy, dzieci z bogatych
domów czują na sobie ciężar odpowiedzialności za to, że są dziećmi z bogatych
domów. Dlatego wpadają w poczucie winy, gdy zrobią coś nie tak, przyniosą złą
ocenę albo zapuszczą się w angielskim.
Inwestorzy
Edyta,
stomatolog z Trójmiasta, matka 9-letniej Julii (elitarna prywatna szkoła,
skrzypce, malarstwo, klub szachowy, codziennie dodatkowy angielski z native
speakerem), przyznaje, że czasem się zastanawia, czy nie zabrnęła w ślepy
zaułek.
–
Siedzimy z przyjaciółmi w knajpie i przekrzykujemy się, które dziecko potrafi
więcej. „Moje samo z siebie czyta Miłosza”, „Nie, moje lepsze, bo nie dość, że
przeczytało szkolną biblioteczkę, to jeszcze zdobyło medal na zawodach
pływackich!”. To jest jak jakiś przetarg! – denerwuje się.
Ostatnio
zauważyła, że córka ma ziemistą cerę, chyba za dużo czasu spędza nad książkami.
Ale nie widzi wyjścia z tej sytuacji, przecież nie zabierze córki z elitarnej
szkoły, nie narazi jej na to, że już na początku edukacyjnego wyścigu
pozostanie w tyle.
Zdaniem
prof. Szafraniec gloryfikujemy dziś tylko jeden styl życia, w którym liczą się
pieniądze, prestiż i skrupulatnie zaplanowana inwestycja edukacyjna. Jesteśmy
przekonani, że wystarczy opłacić dobrą szkołę i liczne zajęcia dodatkowe, a
dalej dziecko samo sobie poradzi. – Tymczasem gdy nie ma wsparcia, gdy rodzice
są emocjonalnymi analfabetami, jest duże ryzyko, że ono samo nie da rady –
uważa prof. Szafraniec.
I
przypomina, że nie wszędzie panuje takie ciśnienie na spektakularny sukces. Na
przykład w Niemczech rodzice znacznie częściej pozwalają swoim dzieciom
realizować ich naturalne talenty i pasje. – Nie ma wstydu, gdy syn wykładowcy
akademickiego oznajmia, że chce zostać zegarmistrzem.
–
Ludzie potrafią dzieciom serwować najstraszniejsze tortury w imię ich rozwoju
edukacyjnego i społecznego – podsumowuje dr Aleksandra Piotrowska.
–
Może niektórzy ludzie powinni pozostać przy labradorze? – zamyśla się Michał
Pozdał. Przypomina sobie, jak pewna prawniczka podczas wizyty w jego gabinecie
zaczęła spotkanie od wyliczania zalet 17-letniej córki. – Proszę się jej
przyjrzeć, chluba szkoły, laureatka trzech olimpiad – piała z zachwytu.
Pozdał
przyjrzał się dziewczynce. Zobaczył ręce pocięte żyletkami. Do dziś się
zastanawia, co musiałoby się stać, by wykształceni rodzice zauważyli, w jak ciężkim
stanie psychicznym jest ich córka. – Musiałaby sobie odciąć rękę siekierą?
Współpraca Karol Marczak